Skip to main content
Artykul miesiaca

Kino Polska – recenzja filmu „Wszystkie nieprzespane noce”

Szybkie refleksje po filmie.

Niewielka szklaneczka szarlotki (żubrówka z sokiem jabłkowym) wprowadziła mnie w klimat filmu „Wszystkie nieprzespane noce” Michała Marczaka.  Mój znajomy, który siedział w innej części sali przysłał mi po godzinie sms, że film mu się nie podoba i nie może wysiedzieć do końca. Ja zasadniczo nie wychodzę w trakcie seansu, bo zawsze mam nadzieję, że w ostatniej minucie wydarzy się coś, co spowoduje, że warto było dotrwać.

Film opowiada o jednej, wielkiej, trwającej około 12 miesięcy,  imprezie młodych ludzi. Patrząc
na bohaterów przypomniały mi się moje studenckie czasy, kiedy w podobny sposób spędzaliśmy wolne wieczory. Piliśmy alkohol, paliliśmy papierosy, kreski w tedy nie było, tańczyliśmy, kochaliśmy się. Prowadziliśmy też długie „nocne Polaków rozmowy”. Wtedy wydawało nam się,
że te rozmowy są wzniosłe i rozwiązują wszelkie ważkie pytania i wątpliwości dotyczące życia. Dziś, kiedy to wspominamy uśmiechamy się do siebie z tamtych lat.

Film Michała Marczaka pokazuje, że czasy się zmieniają, a młode pokolenie w podobny sposób przechodzi pewien etap życia zanim wejdzie w dorosłość.

Różnica między nami, a bohaterami filmu polega na tym, że my następnego dnia rano wstawaliśmy na zajęcia na uczelnie lub do pracy. Co robią bohaterowie filmu w dzień?  Nie wiemy. Wiemy,
że wieczorem  idą na kolejną szaloną imprezę.

Za moich studenckich czasów palenie papierosów było „w modzie”, kłęby dymu unosiły się wszędzie. Teraz patrząc na pokolenie naszych dorosłych już dzieci wydawać by się mogło,
że palenie jest w odwrocie. Natomiast bohaterowie filmu nie wyjmują papierosa z ust. Mnie od tego dymu, który wypełzał z ekranu robiło się niedobrze.

Jeszcze pozytywne słówko o młodych aktorach, których filmowe postacie są na ciągłym „hobby”. Mówią pięknie i wyraźnie, co nie zawsze ma miejsce w polskich  filmach.

Nie wnikam co autor miał na myśli w jednej z końcowych scen, kiedy to tłum ludzie ze słuchawkami na uszach wygina się w rytm słyszanej tylko przez siebie muzyki. Powiem tylko,
że warto było dotrwać do końca filmu, by usłyszeć  „Żółte kalendarze” w wykonaniu Piotra Szczepanika.

Zapraszam na Festiwal Kino Polska

Halina Zascka

 

Skomentuj