Skip to main content
APGEFArtykul miesiacaWydarzenia

„Sublokatorzy i Emigranci” – recenzja

Szkoda, że Państwo tego nie widzieli.

To już czwarty rok z rzędu, gdy miłośnicy polskiej prozy mieli okazję podziwiać  dokonania grupy młodych aktorów-amatorów ze stowarzyszenia APGEF (Association des Polonais des Grandes Écoles Françaises) pod dyrekcją Mai Saraczyńskiej. To ważne Polonijne wydarzenie miało miejsce w  niedzielę, 11 czerwca, na deskach teatru Passage vers les étoiles w Paryżu.

Pełni polotu i fantazji aktorzy, oryginalne kostiumy, przemyślane dekoracje i wizjonerska inscenizacja, to wizytówka nowego przedstawienia zorganizowanego w tym roku przez APGEF pt. „Sublokatorzy i Emigranci”. Temat być może mało zaskakujący, ale jakże bliski Polonii na całym świecie i wszystkim, którzy kiedykolwiek aspirowali do wyjazdu „na zachód” marząc o lepszej przyszłości. Były partyzant przygnieciony ciężarem wojennych wspomnień jest bohaterem pierwszego aktu. W drugim, poznajemy parę polskich artystów, emigrantów w Nowym Jorku – on-pisarz i reżyser teatralny, ona-aktorka. Z trudem wiążą koniec z końcem, a przecież nie tak wyobrażali sobie rozwój kariery za oceanem. Mimo przygnębiającego tonu, spektakl nie jest pozbawiony dozy autoironii i lekkiego humoru.

Dialogi płynące ze sceny są owocem eksperymentu wykonanego przez aktorkę i reżyserkę Maję Saraczyńską,  polegającego na połączeniu różnych tekstów kilku autorów od klasyków – Różewicza (Kartoteka), Mrożka (Męczeństwo Piotra Ohey’a, Szczęśliwe wydarzenie, Emigranci, Na pełnym morzu) i Głowackiego (Polowanie na karaluchy) do młodej pisarki Masłowskiej (Między nami dobrze jest).

Efekt? Zdumiewający. Część widzów, nie będąca koniecznie za pan brat z polską literaturą, mogła nawet się nie zorientować, że ma do czynienia z różnymi tekstami. Zręczne przejścia między wątkami, brak przestojów, bliskość tematyczna tekstów i świetna gra aktorów sprawiły, że przedstawienie zachowuje do końca spójną całość.

Aktorom – amatorom warto poświęcić jeszcze kilka słów. Wszyscy wykazali się dużym obyciem ze sceną, swobodną grą, właściwym doborem środków i świetną dykcją. Nie będzie wielką przesadą powiedzieć, że mogliby znaleźć swoje miejsce na profesjonalnych deskach.

Jest jednak jedna rzecz, która smuci. Bardzo możliwe, że było to pierwsze i ostanie przedstawienie tego spektaklu. Szkoda, bo wszyscy, którzy są zaangażowani w projekt włożyli w niego wiele entuzjazmu i pracy. Efekt jest bardzo dobry i warto, a nawet trzeba, dzielić się nim z innymi.

Dlatego, apel do zespołu – zagrajcie to jeszcze niejeden raz!

 

Halina Zasacka

Join the discussion One Comment

Skomentuj